piątek, 2 maja 2014

Rozdział 8 Dangerous man.

                     


                          "Nie będę tak siedzieć bezczynnie. Spójrz prawdzie w oczy Sami; nikt tędy nie jeździ. To kompletne odludzie. Żadnej żywej duszy...". Mówiłam sobie w duszy dobijając się jeszcze bardziej, ale wstałam. Wstałam i weszłam w przerażająco ciemny las.
Wiedziałam, że pakuję się w niezłe bagno wchodząc do niego, ale był on moim ostatnim ratunkiem. Siedząc na ulicy zrozumiałam, że nie mam wyjścia. Zapomniałam wziąć ze sobą telefonu. On uratował by mnie, ale zapomniałam go. Jestem idiotką. Nie mam już na to wszystko siły. Mam po prostu dość. Patrzyłam w niebo, na którym błyski oślepiały moje oczy i pozostawiały na nich długo swój blask. Potem deszcz zmoczył całe moje ubranie. Było mi cholernie zimno. Już nie wiedziałam co robić. Nagle piorun uderzył w drzewo na wprost mnie.
Miałam dwie sekundy na decyzję albo szybko uciec albo pogodzić się z oczywistą śmiercią. Wybrałam opcję pierwszą. Szybko wybiegłam z miejsca celu obranego sobie przez spadające drzewo. Stałam jak wryta gapiąc się na "leżącą ofiarę burzy". Serce waliło jak młot. Nie mogłam złapać oddechu. Wszystko zaczęło coraz bardziej wzbudzać trwogę. Nie miałam już siły nawet żyć. "Może lepiej byłoby wybrać opcję drugą". Zaznałabym wreszcie może trochę spokoju. 

                
                 Zaczęłam biec. Nie wiedziałam dokąd biegnę, ale nie zatrzymywałam się. Resztką sił ruszałam nogami. W pewnym momencie przewróciłam się o wystający z ziemi korzeń. Mimo wszystko wstałam i biegłam dalej. Mimo braku sił, chęci czy też bólu nogi i spływającej krwi tworzącej czerwone krople, które staczały się po mojej nodze. Nagle zatrzymałam się i próbowałam spojrzeć w głąb lasu. Ujrzałam delikatne światło wydobywające się z wnętrza jakiegoś domu.
Nie chciałam tam podchodzić, ale już nie wiedziałam gdzie jestem. Zobaczyłam dym lecący z kominka. Pomyślałam o tym cieple i ruszyłam w jego kierunku. Byłam już przy drzwiach. Przerażało mnie to miejsce. Z bliska wyglądało jeszcze straszniej, ale zapukałam lekko do drzwi...Stałam trzęsąc się z zimna, gdy wreszcie otworzył mi pewien mężczyzna.
Był przystojny i chyba ze dwa razy starszy ode mnie. Uśmiechnął się.

- Jak się tu znalazłaś ?- zapytał.
- To długa historia. Przepraszam, że nachodzę pana o tak późnej porze, ale czy mogłabym tutaj przenocować ? Jutro już postaram się wrócić do domu. Obiecuję.
- Oczywiście, nie mam nic przeciwko. Mam gościnny pokój. Dobrze, że trafiłaś do mnie. Akurat się składa, że jem kolację. Jesteś głodna ?
- Tak, umieram z głodu.
- Proszę, wejdź i rozgość się.
Podziękowałam i weszłam do środka. Ciepło otuliło moje ciało. Facet owinął mnie kocem i podał rękę mówiąc:
- Mam na imię John, a Ty ?
- Jestem Samantha, ale może mi pan mówić Sami.
- Przejdźmy na Ty. Będzie łatwiej.
- Dobrze.
Odpowiedziałam, ale wciąż czułam, że jest coś z nim nie tak. Dziwnie się zachowywał. Mimo ciągłego uśmiechu przerażał mnie.
- Chodź, usiądźmy do stołu.
Powędrowałam pospiesznie na wskazane mi miejsce i zaczęłam jeść. Nie wiem co to było, nie smakowało mi, ale byłam przeraźliwie głodna. Nie musiało być to dla mnie dobre. Ważne, żeby zaspokoiło głód. 
Burza szalała za oknem. Rozpętała się niesamowita wichura. Przerażający widok. 
- Smakowało Ci ?- zapytał mężczyzna, gdy połknęłam ostatni kawałek.
- Tak, pycha.- skłamałam, ale nie chciałam sprawić mu przykrości. 
Wstałam, a zaraz po mnie on. Podszedł do mnie i powiedział gładząc mój policzek:
- Jesteś śliczna Sami.
- Dziękuję.- powiedziałam niechętnie i odsunęłam się z odrazą. Wszystko było już jasne, dlaczego pozwolił mi zostać.
Skierowałam się do pokoju gościnnego, ale poczułam szarpnięcie za rękę i znowu znalazłam się przy nim.
- A może chciałabyś spać ze mną ?- zapytał z szyderczym uśmiechem na twarzy łapiąc mnie za tyłek i wpijając się agresywnie w moje usta.
Przerażona podrapałam mu twarz na co bardzo się wściekł. Złapał mnie za szyję i obraz sytuacji z Niall'em wrócił jak bumerang.
- Puszczaj mnie !- Krzyknęłam.
- Teraz jesteś tylko moja.- powtarzał całując mnie.
To było obrzydliwe. Naplułam mu w twarz i skierowałam się ku drzwiom gdy nagle straciłam przytomność i obraz znikł mi sprzed oczu...


                  Obudziłam się rano z zaklejonymi ustami, związanymi rękoma i nogami i bólem głowy. Dotknęłam jej i zasyczałam. Szorstki bandaż uwierał mnie w głowę. Zobaczyłam, że opatrzył też moją ranę na kolanie. Rozejrzałam się wokoło. To była chyba piwnica. Małe pomieszczenie z materacem, a obok niego stolik, na którym leżała szklanka z wodą. Leżałam nie mając siły się podnieść. Byłam wciąż wyczerpana. Morfeusz bez problemu przyjął mnie z powrotem do swojej Krainy...


         ***Jak to widział Niall***

                       
               Stałem jak wryty na dworze patrząc jak Sami odchodzi. Nie zrobiłem nic. Przetwarzałem wiadomości i całą sytuację jaka miała przed chwilą miejsce. "Co ja ku*wa najlepszego zrobiłem ?!". Nie mogłem zrozumieć samego siebie. To wszystko było takie szybkie. Nie potrafiłem się pozbierać. Najgorsze jest to, że skrzywdziłem Sami. Obiecywałem sobie odkąd ją poznałem, że nie dam jej nikomu skrzywdzić, a tymczasem sam to zrobiłem. Jestem skończonym kretynem. Podniosłem rękę na kobietę, kobietę mojego życia, którą kochałem najmocniej na świecie. Nie miałem pojęcia jak to naprawić. Ona mi już pewnie nigdy nie zaufa. Spieprzyłem wszystko. nienawidziłem samego siebie. Spojrzałem w szklane drzwi domu i widziałem swoje odbicie. Patrzyłem na siebie z obrzydzeniem. 
Teraz muszę zrobić wszystko, żeby to naprawić. Nie wiem jak to zrobię, ale muszę ją przeprosić. Ona musi mi wybaczyć. Nie mając jej nie mam dla kogo żyć... 
Nie miałem zamiaru jej szukać. Pewnie jest już w domu i płacze przeze mnie. Obiecywałem jej, że już nigdy nie uroni z powodu mojej osoby żadnej łzy. Moje słowa są nic nie warte. 
Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Zaczęło akurat padać i rozpętała się burza. Nie miałem już na nic siły. Położyłem się spać czując jej zapach i dotyk na sobie.

  

                      *Tydzień później*  


                 Nie mogłem już dłużej czekać. Minął tydzień, a ja dopiero teraz znalazłem jej telefon. Wysłałem milion wiadomości. Tysiące razy próbowałem się do niej dodzwonić i zostawiałem wiadomości głosowe. Wszystko jasne czemu nie odbierała. Do tego miała wyłączone dźwięki. 
Już nie mogę dłużej czekać. Koniec z tym. Raz się żyję. Kocham ją i muszę przeprosić za wszystko. Wiele przeze mnie wycierpiała.  Zbyt wiele. Może lepiej, żebym trzymał się od niej z daleka ? Ja potrafię jak widać tylko ranić. Łza delikatnie gładząc mój policzek osunęła się w dół mojej twarzy. 
Wsiadłem w samochód i spokojnie przemierzałem Londyn. Mijałem po kolei czerwone światła. Stawałem na każdym. W codziennym życiu nawet widać jakie mam "szczęście". 
Właśnie byłem pod jej domem. Czekałem chwile w samochodzie, nie wiem na co. Próbowałem się ogarnąć. Nie wiedziałem co mam jej powiedzieć, jednak wysiadłem z auta. Zadzwoniłem do drzwi...
Nikt nie odpowiadał...Zauważyłem wydobywający się dym z okna. Bez najmniejszego namysłu wszedłem do środka. Było otwarte co mnie zdziwiło. Zajrzałem do salonu, a tam pełno dymu i rozprzestrzeniający się ogień.
Na podłodze w kuchni leżała mama Sami. Wyniosłem ją szybko na dwór przed dom i położyłem na trawniku. Zadzwoniłem po karetkę i straż pożarną. Po czy wbiegłem do domu i zacząłem szukać Samanthy. Nigdzie jej nie było. Zbiegałem już ze schodów, gdy nagle płonąca belka spadła z sufitu wprost przede mną. Wróciłem na górę. Cały dom ogarniały płomienie. Na szczęście dom nie był wysoki. Wyskoczyłem pospiesznie z okna, gdy nagle nadjechała straż, a zaraz za nią karetka. Ludzie stali i ratowali matkę Sami. Gdy już lekarze wysiedli z pojazdu zajęli się nią sami. 
- Nic panu nie jest ?- zapytał się mnie mężczyzna z karetki.
- Nie, noga mnie trochę boli, ale w porządku. Co z tą panią ?
- Jest w ciężkim stanie. Musiała dość długo leżeć i wdychać te toksyny, ale zrobimy co w naszej mocy. 
Stałem przed domem i patrzyłem się jak ogień wręcz go pożera. W końcu strażacy wygrali z ogniem, ale dom nie wyglądał już jak dom... 
Pojechałem do szpitala gdzie zawieźli mamę Sami. Znowu wróciłem jednak w to miejsce. I wspomnienia nie dały za wygraną. Pamiętam wszystko. Każdą sekundę spędzoną tu z nią...
Powędrowałem do recepcji.
- Przeprasza, gdzie leży Alice Green ?
- A kim pan jest ?
- Narzeczonym jej córki.- kiedyś Samantha powiedziała, że jest moją narzeczoną, więc teraz mi też wolno.
- Leży w sali 34.
- Dziękuję bardzo.
Poszedłem pospiesznym krokiem. Wszedłem do sali i zobaczyłem jak pani Alice otwiera oczy. 
- Jak się pani czuje ?- zapytałem opiekuńczo.
- Lepiej. Kim pan jest ?- zapytała cicho.
- Jestem przyjacielem Sami. Wie pani co się z nią dzieje ?
- Nie wiem. Policja jej już szuka. Nie ma jej od tygodnia. Martwię się strasznie. Wyjechała ze swoim kolegą i nie wróciła już do domu.- oznajmiła i zaczęła płakać.
- Ona pojechała ze mną, ale pokłóciliśmy się...Myślałem, że wróciła do domu. Przyjechałem ją przeprosić i wtedy zobaczyłem ten pożar i wszedłem do środka. Zabrałem panią, ale jej nie było...
- Uratowałeś mi życie. Dziękuję Ci. 
- Jestem winien to pani. To wszystko przeze mnie. To moja wina, że Sami nie ma. Przepraszam, muszę iść. Znajdę ją. Obiecuję.! Do widzenia.
- Do widzenia.- wyszeptała.
Teraz w mojej głowie odbywała się chora gra. "Gdzie mam jej szukać ?", zadawałem sobie to pytanie przez dłuższy czas. Nie znałem na nie odpowiedzi. 
                                

                Każdego kolejnego dnia jeździłem na policję dowiedzieć się czegokolwiek. Nie mieli żadnych informacji. Ciągle szukali. Traciłem już wiarę. Pewnego dnia ruszyłem w drogę sam. Próbowałem wymyśleć coś, którędy mogła pójść...
Wiedziałem, że mogę jej już nie zobaczyć. W końcu minęły 3 tygodnie od naszej kłótni. Nie dawałem sobie rady z myślą, że może nie żyć. Jest dla mnie całym światem. Nie wyobrażam sobie życia bez niej. Szedłem jedyną ulicą prowadzącą z mojego domu. Wszystko to było wyczerpujące. Do tego myśl, że nie wiem gdzie szukać dobijała mnie jeszcze bardziej. Wreszcie doszedłem do drogi dzielącej sie na dwie części. Skręcając w prawo wejdę w las. Wiedziałem, że gdyby poszła w lewo odnalazłby ją ktoś albo nawet sama doszłaby do cywilizacji. Nie myślałem już. Skręciłem w prawo kierując się nie intuicją lecz nadzieją...



                   ***Oczami Sami***


                   Nadszedł kolejny wieczór. Nie miałam już siły. On był chory. Powtarzał, że mnie kocha gwałcąc mnie każdego dnia. Minęły już trzy tygodnie, a ja nie miałam nawet "grama wiary", że wydostanę się stąd. Czekałam tylko aż w końcu mnie zabije, bo będę już mu niepotrzebna. Modliłam się, żeby on kiedyś smażył się w piekle za to co mi zrobił, a właściwie nadal robi. Gdy widziałam otwierające się drzwi miałam ochotę rzygać. Nienawidziłam tego człowieka z całego serca ! Nie wiem czym sobie na to wszystko zasłużyłam. Za co ? Wciąż zadawane pytanie, na które nigdy nie znajdę odpowiedzi. Wolałabym umrzeć niż znieść kolejne takie noce. Słyszałam jak on u góry włączał muzykę, śpiewał sobie. Jakby nigdy nic, a ja tu siedziałam cicho i próbowałam się przygotować na jego kolejny dotyk. Z każdym dniem łez mi już brakowało... Trzy tygodnie picia samej wody. Wyglądałam strasznie. Nienawidziłam swojego ciała tak samo jak jego. Patrzyłam na kości. Mogłam spokojnie policzyć żebra. Przerażał mnie ten widok, a on ciągle powtarzał mi, że pięknie wyglądam.
Słowa tego psychopaty jeszcze bardziej utwierdzały mnie w moim przekonaniu o jego chorobie, ale co z tego ? Co z tego, że jest chory ? Nic go nie usprawiedliwia ! NIC.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Nie wierzyłam w to co słyszę. To był głos Niall'a.
- Dzień dobry. Widział pan może pewną dziewczynę. Chwileczkę.- chyba pokazał mu moje zdjęcie tylko skąd je wziął ?
- Nie, nie widziałem. Przykro mi, a co się stało ?
- Zaginęła 3 tygodnie temu. Wszyscy się o nią martwimy.- w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że muszę coś zrobić, bo inaczej nigdy się stąd nie wydostanę.
Zaczęłam "krzyczeć" resztką sił, właściwie to były piski. Chciałam wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk. By ktoś go usłyszał. W pewnym momencie doszły do mnie dźwięki jakby uderzenie i upadnięcie na ziemię. Zaczęłam jeszcze głośniej "krzyczeć" i ujrzałam, że ktoś łapie za klamkę, ale nie mógł jej otworzyć. Wiedziałam, że on zamyka mnie tu na klucz. Nie mogłam nic zrobić. Usłyszałam tylko jeden strzał i zalałam się łzami...



No to proszę bardzo...Mamy i rozdział 8 :D W sumie wyszedł długi. Sama nie wierzę. :) Mam nadzieję, że się wam spodoba ^^ Starałam się jak zawsze, a jak wyszło to już oceńcie sami. Na pewien okres Was opuściłam, wiem, ale powracam, wydaje mi się, że z lepszą formą i ciekawszymi pomysłami. Jeszcze mam ich więcej. Bądźcie pewni, że Was nie zawiodę. Moje słowo w porównaniu do Niall'a jest coś warte ;p Jak myślicie zapiera dech w piersiach ? 

Mam do Was jeszcze mała prośbę, kto czyta, niech skomentuje i podpisze się imieniem, chcę zobaczyć ile Was jest. To dla Was chwila, a dla mnie to bardzo ważne. 

I jeszcze nie wiem kiedy next. :* 

Ale do przeczytania ♥